zarost mao
nieregularnik bzdurno-dźwiękowy
piątek, 2 marca 2012
wtorek, 7 lutego 2012
Podsumowanie roku 2011. Top 20
20. Lykke Li – Wounded Rhymes
[Atlantic/LL; 2011]
Od czasów Abby wiadomo, że Szwecja jest
ojczyzną najlepszego popu na świecie. Takie utwory jak Sadness Is a Blessing czy Youth
Knows No Pain to w moim odczuciu ścisła czołówka melancholijnego popu lat
ostatnich. Nie słuchałem Wounded Rhymes
zbyt wiele razy, ale każdy odsłuch przynosił mi dużo radości.
19. Shabazz Palaces – Black Up
[Sub Pop; 2011]
Od jakiegoś czasu coś ciekawego dzieje
się w światowej rapgrze. Bity bardziej połamane i pokomplikowane, co i rusz
ktoś sięga do stylistyk na ogół z hip-hopem nie kojarzonych, a i raperzy jakby
bardziej oczytani i mądrzejsi, w związku z czym teksty stały się ciekawsze. Lil’ Wayne i Asap Rocky? Kpina.
18. Active Child – You Are All I See
[Vagrant; 2011]
Komentarz pod Hanging On na
youtube: This song is like... entering
the most magical vagina the earth has ever known. The pink drapes push aside to
reveal a candle lit lounge where a bunch of sperm are offering to buy one
really hot egg a drink with the hopes of going back to her place. In
summation, this is what making a baby sounds like. Album też można tak
opisać.
17. James Blake – James Blake
[Atlas/Universal; 2011]
Hej kolęda, kolęda!
16. Kopyt/Kowalski – Buch
[WBPiCAK; 2011]
Chyba najlepsza rzecz jaka zdarzyła się
polskiej poezji w ostatnich latach. Można tu oczywiście przywołać legendarne
już Świetliki, ale po co? Kopyt/Kowalski to wyrastająca z podobnego gruntu, ale
zupełnie inna jakość. Hip-hop, noise rock, d’n’b i wiersze? Po Buchu widać, że to możliwe.
15. Burial – Street Halo EP
[Hyperdub; 2011]
Trzema utworami Bevan pokazał, że
jeszcze nie należy spisywać go na straty. Zresztą sam fakt, że każdy obecnie
tworzący producent w jakiś sposób odwołuje się do Buriala, mówi sam za siebie.
Dla miłośników plumkania, rozmytych wokali i deszczowej atmosfery.
14. The Field – Looping State of Mind
[Kompakt; 2011]
Miłośnikom progresji stanowczo tę płytę
odradzam, gdyż wasze przyzwyczajone do słyszalnego rozwoju linii melodycznej
uszy najzwyczajniej w świecie zmęczą się tak dużym nagromadzeniem pętli. Niby
nic się tu nie dzieje, (pętle, pętle, pętle, w trzeciej minucie wchodzi bas, co
kilkadziesiąt sekund dochodzi kilka syntezatorowych dźwięków i tak w koło Macieju) a jednak większość znanych mi
serwisów dała Looping State of Mind
wysokie oceny. Dla fanów techno pozycja
obowiązkowa.
13. Earth – Angels of Darkness, Demons of Light 1
[Southern Lord; 2011]
Moja ulubiona płyta z 2011 roku. Urocze,
długie, pustynne gitarowe drony. Pewnie jest wiele lepszych albumów niż ten,
ale po prostu go lubię. Okładka mi się podoba, brzmienie gitary, sposób
budowania kompozycji, wreszcie fakt, że bardzo dobrze się przy niej czyta.
12. Ghostpoet – Peanut Butter Blues & Melancholy Jam
[Bronswood; 2011]
Smutny rap po brytyjsku, nie trzeba nic
więcej, elo!
11. Nicolas Jaar – Space Is Only Noise
[Circus Company; 2011]
Koleś jest w moim wieku, a już nagrał
płytę, która spokojnie pod koniec dekady będzie uznawana za jedną z lepszych.
Warto przy okazji zauważyć, że Jaar jest lepszy od Blake’a choćby dlatego, że
ma więcej pomysłów i nie nagrywa kolęd.
10. kIRk – Msza Święta w Brąswałdzie
[InnerGuN Records; 2011]
Spodziewałem się psychodelicznych folków
lub melodii oddających cześć słowiańskiej duszy, a dostałem płytę mieszającą
illbient spod znaku DJa Spooky’ego i około jazzowe grania spod znaku
norweskiego Rune Grammofon. Polecam, takich rzeczy jeszcze w Polsce nie było.
9. Wolves in the Throne Room – Celestial Lineage
[Southern Lord; 2011]
Mchy (Bryophyta) – gromada roślin
telomowych obejmująca małe, osiągające od 1 do 10 cm wysokości organizmy,
przeważnie żyjące skupiskowo w ocienionych i wilgotnych miejscach. Nie wykształcają
one prawdziwych liści, łodyg czy korzeni, zamiast nich posiadają listki
(mikrofile), łodyżki oraz chwytniki, spełniające podobne funkcje, lecz mające
odmienną budowę. W rozwoju mchów wyróżnia się dwa następujące po sobie
pokolenia: płciowe (gametofit) wytwarzające gametangia (plemnie i rodnie) oraz
bezpłciowe (sporofit) wytwarzające zarodniki. W sumie opisanych zostało
dotychczas około 13 tysięcy gatunków mchów występujących na świecie. W Polsce,
w 2004 roku znanych było 697 gatunków mchów. (źródło – Wikipedia)
Z tym kojarzą mi się Wilki.
8. Neon Indian – Era extraña
[Static Tongues; 2011]
Mimo, że przez Polish Girl zna go teraz każdy dzieciak w naszym pięknym kraju,
Neon Indian dał radę i nie zeszmacił się jak Toro Y Moi. Chillwave przeminął,
Neon Indian trwa dalej.
7. Holy Other – With U EP
[Tri Angle; 2011]
Witch house’owa moda przeminęła, zostali
tylko najlepsi. Balam Acab trochę się sprzedał i zaczął nagrywać miłe dla ucha,
ale odrobinę pozbawione pomysłu plumki, Ritualz sprzedał się zupełnie i choć ma
na koncie legendarną już cedeerką, do formy nie wróci, Salem radzi sobie
niespecjalnie, a ich ostatnia epka choć spoko, nie przykuwa uwagi. Na placu
boju pozostali tylko gracze, którzy sięgnęli poza wytartą do cna formułę. Holy
Other, Clams Casino, oOoOO – to oni zostaną zapamiętani bardziej niż twórcy
tego nurtu.
6. Gang Gang Dance – Eye Contact
[4AD; 2011]
LSD, zdjęcia owadów i kolorowe flagi,
uważaj na nich, uważaj na nich.
5. Giles Corey – Giles Corey
[Enemies List; 2011]
Dan Barrett jest tylko łysym kolesiem w
okularach, ale jako jedyny w tym roku sprawił, że zapłakałem podczas słuchania
muzyki. O tym.
4. Clams Casino – Instrumental Mixtape
[self-released; 2011]
Niby to tylko podkłady robione dla
innych, ale dziwnym trafem Mike Volpe pozamiatał wszystkich, nawet Jamesa Blake’a.
3. Bon Iver – Bon Iver, Bon Iver
[4AD/Jagjaguwar; 2011]
Na początku myślałem, że Justin Vernon
jest kolejnym słabym śpiewakiem z Ameryki i długo nie lubiłem tej płyty i
całego hajpu jaki się wokół niej dział. W pewnym momencie zreflektowałem się,
że wcale nie jest tak źle, jak myślałem, a nawet jest bardzo dobrze i choć nie
jest to poziom Radiohead, nie mogę Bon Iverowi odmówić umiejętności pisania
świetnych piosenek. Nuciłem je kilka razy.
2. Tim Hecker – Ravedeath, 1972
[Kranky; 2011]
Nie wiem co napisać. Pokochałem od
pierwszego odsłuchu.
1. M83 – Hurry Up, We’re Dreaming
[Mute/Naïve; 2011]
Gdy usłyszałem, że Hurry Up będzie miało dwie płyty, zaśmiałem się mocno. Kto w
czasach gdy longpleje trwają ledwie półgodziny wypuszcza DWUGODZINNE DWUPŁYTOWE
WYDAWNICTWO? Byłem pełen obaw, gdyż „wielcy” (mam tu na myśli moich ulubionych
wykonawców) w tym roku zawodzili – Radiohead słabe, TV on the Radio takie
sobie, The Mars Volta nie wyszła, The Avalanches nagrywają i nagrywają. M83
było moją ostatnią nadzieją, że rok 2011 nie będzie należeć do coraz to
bardziej hajpowanych debiutantów pokroju Blake’a. Bór miał w opiece Gonzaleza i
pozwolił mu nagrać i wydać nie dość, że najlepszy album AD 2011, to jeszcze
najlepszą płytę M83. Praktycznie nie ma tu złego utworu, a pragnę przypomnieć,
że Hurry Up trwa bez mała dwie
godziny!
Etykiety:
bon iver,
burial,
clams casino,
earth,
gang gang dance,
ghostpoet,
giles corey,
holy other,
james blake,
m83,
neon indian,
nicolas jaar,
podsumowanie 2011,
szczepan kopyt,
tim hecker
czwartek, 29 grudnia 2011
Podsumowanie roku 2011. 25 singli
25. Rihanna - Man Down
24. Łona i Webber - To nic nie znaczy
23. Radiohead - The Butcher
22. Battles - Ice Cream
21. Arctic Monkeys - Brick By Brick
20. Tyler, The Creator - Yonkers
19. Blawan - Getting Me Down
18. Ghostpoet - Cash And Carry Me Home
17. Alva Noto - Uni Acronym
16. Jacques Greene - Another Girl
15. Burial - Stolen Dog
14. Adele - Rolling in the Deep
13. Holy Other - Know Where
12. Toro Y Moi - Still Sound
11. Florence + The Machine - What The Water Gave Me
10. Liturgy - Returner
9. Active Child - Hanging On
8. Cults - Go Outside
7. Woodkid - Iron
6. The Antlers - I Don't Want Love
5. Bon Iver - Calgary
4. James Blake - The Wilhelm Scream
3. M83 - Midnight City
2. Neon Indian - Polish Girl
1. Gang Gang Dance - MindKilla
Etykiety:
adele,
antlers,
blawan,
bon iver,
burial,
cults,
gang gang dance,
ghostpoet,
holy other,
james blake,
liturgy,
m83,
neon indian,
podsumowanie 2011,
radiohead,
rihanna,
single,
woodkid
poniedziałek, 19 grudnia 2011
Podsumowanie roku 2011. Rekomendacje płytowe (część IV)
Andy Stott – Passed Me By
[Modern Love; 2011]
Album Stotta to, obok płyty Deadbeata,
największe osiągnięcie dub techno w tym roku. Passed Me By to zapis nieznanego rytuału przejścia, gdzie
największą rolę odgrywa transowy rytm i odległe nawoływania z tropikalnej
puszczy. Basy potężne jak kongijskie drzewa i popętlone motywy każą myśleć o
szamańskim tańcu wokół ogniska. Noc jest domeną tej płyty.
Tartar Lamb – Polyimage of Known Exits
[self-released; 2011]
Bardziej hałaśliwa i dronowa wersja Kilimanjaro
Darkjazz Ensemble. Trochę Johna Zorna, trochę ambientu, odrobina black metalu
na dęciakach.
Teebs – Collections 01
[Brainfeeder; 2011]
Zbiór bardzo leniwych, przyjemnych,
łatwych melodyjek. Niby nic specjalnego, ale takiego bitoróbstwa jakie prezentuje Teebs brakuje na
rynku.
They Live – Cancel Standard
[Exit; 2011]
Kolejna mocna pozycja na scenie dub
techno. They Live przeplatają ze sobą brzmienia miękkie jak ciągnące się przez
cały utwór widmowe smyki z elementami ciężkimi takimi jak mocno wyeksponowana
perkusja, głęboki bas i charczące syntezatory.
Toro Y Moi – Underneath The Pine
[Carpark; 2011]
BOŻE CZILŁEJWU, POWIEDZ DLACZEGO
ZACZĄŁEŚ NAGRYWAĆ POP? (Chaz trzyma poziom i należy mu się butelka wódki za
porzucenie chillwave’owej etykietki i pójście w strony electropopowe, brawa
Chaz!)
T.P. Orchestre Poly-Rythmo de Cotonou – Cotonou Club
[Strut; 2011]
Z muzyką afrykańską miałem ostatnio
spory rozbrat, ale wciąż lubię wrócić do Feli Kutiego czy Mulatu Astatke. Wciąż
urzekają mnie dęte orkiestry, tak liczne w tamtych rejonach, wciąż jaram się
słonecznymi melodiami, cały czas jestem urzeczony zapewnieniami ze strony
muzyków, że będzie dobrze, więc palmowe wino w łapkę i gramy dalej!
Twin Sister – In Heaven
[Domino; 2011]
In
Heaven
jest tak słodkie i zwiewne, że zaraz ukradnę sukienkę Grażynie.
TV on the Radio – Nine Types of Light
[Interscope; 2011]
TVOTR prezentuje pewien poziom, z
którego już nigdy nie zejdzie, ale mimo to ma się wrażenie, że ich ostatnia
płyta nie jest szczytem tego, co mogli zaprezentować i prezentowali na
wcześniejszych albumach.
Vagina Vangi – Benighted United
[self-released; 2011]
NAJWYBITNIEJSZE WITCH HOUSE’OWE
WYDAWNICTWO W HISTORII. Rzekłem, nie można podważyć.
The War on Drugs – Slave Ambient
[Secretly Canadian; 2011]
Dziwna to płyta. Niby indie, ale więcej
na niej ambient i muzyki tła niż klasycznego niezależnego grania. Przy
pierwszym odsłuchu w ogóle jej nie dostrzegłem, kolejne pokazały, że jest tu
kilka ciekawych pomysłów na „ambient indie”, czymkolwiek miałoby to być.
Washed Out – Within and Without
[Sub Pop; 2011]
Within
and Without
to najprawdopodobniej opus magnum chillwave’u, gdyż formuła uległa wyczerpaniu
i nie da się już nic więcej w niej powiedzieć. Z kolei fakt, że płyta została
wydana w Sub Popie każe zastanowić się nad przyszłością tej wytwórni. Nie
twierdzę, że to źle, bo debiut Washed Out cały czas jest dobrym zbiorem dobrych
piosenek, ale od Sub Popu oczekuje się chyba czegoś bardziej gitarowego, nie?
Water Borders – Harbored Mantras
[Tri Angle; 2011]
Wskazówka – nie bierzcie tej płyty na
poważnie. Cały zawarty na niej industrial jest żartem. Water Borders tworzą
przeładowaną symbolami barokową konstrukcję tylko i wyłącznie dla zgrywy, więc
nie traktujcie tego poważnie, proszę.
The Weeknd – House of Balloons
[XO; 2011]
W zeszłym roku w r&b królował Tom
Krell z How To Dress Well, w tym zaś nagroda należy się dla Abela Tesfaye z The
Weeknd. House of Balloons urzeka od pierwszych
sekund swoim nienachlanym luzem, melancholijnym imprezowaniem i nawiązaniami do
klasyków takich jak Prince. Nie słuchajcie zarzutów, że to pedaliada, tak
naprawdę House of Balloons jest mniej
gejowskie niż większość mejnstrimowego rapu.
Jamie Woon – Mirrorwriting
[Polydor; 2011]
W końcu się przekonałem i ujrzałem
wszystkie nocne stworzonka schowane w Night
Air. Panny będą kochać przystojnego młodzieńca wyśpiewującego rzewne pieśni
pod dubstepowo-garage’owe podkłady, ja zaś posłucham gdy znudzi mi się James
Blake.
Youth Lagoon – The Year of Hibernation
[Fat Possum; 2011]
W zalewie grania nostalgicznego,
leniwego i marzycielskiego The Year of
Hibernation było malutkim światełkiem zwiastującym ratunek dla tego stylu.
Niby Trevor Powers też płacze i chowa się za pogłosami i delay’ami, ale jest w
nim coś, co każe się mocno zastanowić, nim nazwie się go „kolejnym pedalskim
grajkiem”. Słychać tu dojrzałość i świadomy wybór takiej, a nie innej
stylistyki i to się chwali. Miejmy nadzieję, że tego nie popsuje.
Yuck – Yuck
[Fat Possum; 2011]
Okładka okropna, ale granie spoko, tyle,
hej.
Etykiety:
andy stott,
jamie woon,
podsumowanie 2011,
teebs,
the war on drugs,
the weeknd,
toro y moi,
tv on the radio,
washed out,
youth lagoon,
yuck
niedziela, 18 grudnia 2011
Podsumowanie roku 2011. Rekomendacje płytowe (część III)
Mitochondrion – Parasignosis
[Profound Love; 2011]
Parasignosis nie bierze
jeńców. Kanadyjczycy przytłaczają mocą brzmienia i niskimi strojeniami,
przejeżdżając po słuchaczach niczym walec. Porozrzucane ciała fanów służą
pewnie za inspirację przy pisaniu tekstów. Choć niezal jara się teraz blackiem,
nie należy zapominać o innych nurtach metalu, a jak wiadomo, dobry death jest
niemal tak samo dobry jak dobry Black.
Moa Pillar – The Moon and Thunder Dance EP
[Gimme5; 2011]
Ten dzieciak dowodzi, że w niedalekiej
przyszłości Moskwa stanie się kolejną po Londynie, Berlinie i Chicago stolicą
dobrej elektroniki. Ilość świeżych pomysłów zawartych na tej epce, można by
spokojnie rozdzielić na kilka innych wydawnictw.
Mogwai – Hardcore Will Never Die, But You Will.
[Rock Action/Sub Pop; 2011]
Każdy ma kilka zespołów, które uznaje za
wielkie i niepodrabialne. Dla mnie jednym z nich jest Mogwai, który mimo iż
dawno przestał wnosić cokolwiek nowego do muzyki, wciąż pozostaje jednym z
lepszych post rockowych bandów świata. Hardcore
nie pokazuje świeżości, ale przy okazji nie rozczarowuje, więc wypada mi go
polecić.
Napszykłat – Kultur Shock
[Ampersand; 2011]
Kultur
Shock
w moim odczuciu mocno nie doceniono, prawdopodobnie dlatego, że dla słuchaczy
hip-hopu jest za trudny, zaś fani niezalu i alternatywy mogą być zrażeni do
hip-hopu w ogóle. Tymczasem Napszykłat jest kilka razy lepszym zespołem niż
hajpowana wszędzie Niwea. Dlaczego? Ich teksty, choć abstrakcyjne, mają jakiś
sens i przesłanie, muzyka może być nazywana muzyką, gdyż zawiera rytm, melodię
i inne składowe, a poza tym Napszykłat po prostu przyjemnie się słucha.
Nocow – Ruins Tape
[Gimme5; 2011]
Ruins
Tape
potwierdza dwie tezy – po pierwsze, że Burial jest najważniejszą postacią
współczesnej elektroniki, a po drugie, iż Moskwa niedługo będzie jednym z wielkich
„elektronicznych” miast. Muzyka z tej płyty jest głęboka jak niejeden ocean, a
przeciągające się syntezatorowe chmury są ukojeniem dla uszu po dniu ciężkim i
żmudnym. Ten pan, podobnie jak Moa Pillar, jeszcze pokaże się z wybitnej
strony.
Palmer Eldritch – Koniec świata
[skwer.org; 2011]
Odpowiedzialni za projekt raph i digan
wskoczyli tu w ostatniej chwili, gdyż wydali Koniec świata 15 grudnia, ja zaś te słowa wklepuję w komputer dokładnie
dzień później. Czy jeden dzień to wystarczająca ilość czasu, żeby uznać coś za
jeden z lepszych albumów w danym roku? Koniec
świata dowodzi, że tak, gdyż już pierwsze minuty, tak bardzo przywodzące na
myśl początek F#A#oo kazały mi uznać,
że obcuję z czymś co najmniej dobrym. Dalej paleta nawiązań rozwija się jeszcze
bardziej, poszerzając się o wszystkie projekty post-Godspeedowe, post-rock w
stylu Mogwai i przede wszystkim klasyków trip-hopu takich jak Portishead,
Massive Attack, Goldfrapp czy UNKLE. Dużo tu grania na pianinie, sporo
elektronicznych rytmów i jeszcze więcej tripowego lenistwa i przeciągania, choć
są też utwory żywe. Mam nadzieję, że następne krążki będą jeszcze lepsze.
Piętnastka – Dalia
[Sangoplasmo; 2011]
Jak dla mnie ta płyta to ścieżka
dźwiękowa do psychodelicznego wesela lub dożynek, gdzie zamiast wódki ludziom
podawano LSD. W Polsce takich rzeczy chyba jeszcze nie było.
Plum – Hoax
[Lado ABC; 2011]
Sonic Youth, post-hardcore, Acid
Drinkers i stary polski punk – o to części składowe tego krążka. Panowie łoją
aż miło i pozostaje tylko czekać na następne równie dobre nagrania.
The Psychic Paramonut – II
[No Quarter; 2011]
W pewnych momentach II jest asłuchalne, ale pomijając to, dostaliśmy kupę naprawdę
solidnego rockowego napierdalania.
Radiohead – The King of Limbs
[Hostess/XL/self-released; 2011]
Radiohead to Radiohead, nawet gdy słabsze
to wciąż Radiohead.
Arnaud Rebotini – Someone Gave Me Religion
[Black Strobe; 2011]
Ten pan kiedyś grał rocka, ale potem
ubrał marynarkę, zapuścił admiralski wąs, kupił syntezatory i zaczął grać
techno. Jak to zwykle bywa w przypadku nawróconych na elektronikę rockmenów,
nie korzysta on z laptopów ani samplerów, generując wszytsko przy użyciu
tradycyjnych klawiatur i sekwncerów. Bardzo zimna i przy okazji mocno taneczna
płyta.
Trent Reznor and Atticus Ross – Girl with a Dragon Tatoo OST
[Null Corporation; 2011]
Duet Reznor i Ross po raz kolejny
pokazuje, że w ścieżkach dźwiękowych do filmów nie mają sobie równych. Odważny
cover Immigrant song Zeppelinów i
TRZY godziny przepięknej, ciągle grającej na emocjach lodowatej elektroniki
mieszanej też z żywym graniem. Fani NIN klękają, inni powinni przesłuchać choć
połowy.
Robot Science – Good Luck
[self-released; 2011]
Chiptune wymieszany z chillwave’m czyli
Mario na Florydzie wypoczywa w cieniu palm.
SBTRKT – SBTRKT
[Young Turks; 2011]
Europejczycy często sięgają po motywy
charakterystyczne dla Afryki, przekształcają je i podają w nowej formie. Taka
dyfuzja kulturowa zachodzi na debiucie zamaskowanego Aarone Jerome znanego jako
SBTRKT, gdzie miesza on dubstep i inne brytyjskie brzmienia z afrykańską
rytmiką i stylówą – wystarczy spojrzeć na jego maski, żeby wiedzieć o co
chodzi.
*Shels – Plains of the Purple Buffalo
[Shelsmusic; 2011]
Fioletowe bizony biegają po rozległych
łąkach, a zespół z LA miażdży słuchacza post rockową mocą, sludge’owym
uderzeniem i do tego wplata w to epickie trąby i cichutkie plumkania na gitarze
akustycznej. Jeśli ktoś lubi monumentalne granie, *Shels jest zespołem dla
niego.
Sinusoidal – Out Of The Wall
[Luna Music; 2011]
Kolejna dobra polska płyta. Przepis jest
prosty – pani na wokalu, pan na bitmejkingu, wynikiem jest kilkanaście miękkich
i delikatnych piosenek, które spodobają się twojej dziewczynie.
Smith Westerns – Dye It Blonde
[Fat Possum; 2011]
Utwór otwierający zjada całą płytę, ale
mimo to warto posłuchać, żeby wiedzieć jak brzmi dobrze skręcone indie dla
surferów.
Space Dimension Controller – The Pathway to Tiraquon 6
[R&S Records; 2011]
Taki Steve Hauschildt, ale na techno
patentach. Gdyby kosmonauci stacjonujący na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej
mieli zrobić muzykę taneczną, pewne brzmiałaby ona jak Space Dimension
Controller.
Stateless – Matilda
[Ninja Tune; 2011]
I'm
On Fire (Blue Daisy Flammable Mix) pożera wszystkie dokonania Stateless,
taka jest prawda. Wielka szkoda, że muzycy zespołu sami nie nagrali takiego
cudeńka, gdyż przez to tracą trochę na wartości, ale należy ich pochwalić za
wykonanie dobrej bazy dla wybitnego remiksu.
Etykiety:
mitochondrion,
moa pillar,
mogwai,
napszyklat,
nocow,
palmer eldritch,
podsumowanie 2011,
radiohead,
sbtrkt,
sinusoidal,
stateless,
trent reznor
Subskrybuj:
Posty (Atom)