wtorek, 7 lutego 2012

Podsumowanie roku 2011. Top 20


20. Lykke Li – Wounded Rhymes
[Atlantic/LL; 2011]

Od czasów Abby wiadomo, że Szwecja jest ojczyzną najlepszego popu na świecie. Takie utwory jak Sadness Is a Blessing czy Youth Knows No Pain to w moim odczuciu ścisła czołówka melancholijnego popu lat ostatnich. Nie słuchałem Wounded Rhymes zbyt wiele razy, ale każdy odsłuch przynosił mi dużo radości.

19. Shabazz Palaces – Black Up
[Sub Pop; 2011]

Od jakiegoś czasu coś ciekawego dzieje się w światowej rapgrze. Bity bardziej połamane i pokomplikowane, co i rusz ktoś sięga do stylistyk na ogół z hip-hopem nie kojarzonych, a i raperzy jakby bardziej oczytani i mądrzejsi, w związku z czym teksty stały się ciekawsze. Lil’ Wayne i Asap Rocky? Kpina.

18. Active Child – You Are All I See
[Vagrant; 2011]

Komentarz pod Hanging On na youtube: This song is like... entering the most magical vagina the earth has ever known. The pink drapes push aside to reveal a candle lit lounge where a bunch of sperm are offering to buy one really hot egg a drink with the hopes of going back to her place. In summation, this is what making a baby sounds like. Album też można tak opisać.

17. James Blake – James Blake
[Atlas/Universal; 2011]

Hej kolęda, kolęda!

16. Kopyt/Kowalski – Buch
[WBPiCAK; 2011]

Chyba najlepsza rzecz jaka zdarzyła się polskiej poezji w ostatnich latach. Można tu oczywiście przywołać legendarne już Świetliki, ale po co? Kopyt/Kowalski to wyrastająca z podobnego gruntu, ale zupełnie inna jakość. Hip-hop, noise rock, d’n’b i wiersze? Po Buchu widać, że to możliwe.

15. Burial – Street Halo EP
[Hyperdub; 2011]

Trzema utworami Bevan pokazał, że jeszcze nie należy spisywać go na straty. Zresztą sam fakt, że każdy obecnie tworzący producent w jakiś sposób odwołuje się do Buriala, mówi sam za siebie. Dla miłośników plumkania, rozmytych wokali i deszczowej atmosfery.

14. The Field – Looping State of Mind
[Kompakt; 2011]

Miłośnikom progresji stanowczo tę płytę odradzam, gdyż wasze przyzwyczajone do słyszalnego rozwoju linii melodycznej uszy najzwyczajniej w świecie zmęczą się tak dużym nagromadzeniem pętli. Niby nic się tu nie dzieje, (pętle, pętle, pętle, w trzeciej minucie wchodzi bas, co kilkadziesiąt sekund dochodzi kilka syntezatorowych dźwięków i tak  w koło Macieju) a jednak większość znanych mi serwisów dała Looping State of Mind wysokie oceny. Dla fanów techno pozycja obowiązkowa.

13. Earth – Angels of Darkness, Demons of Light 1
[Southern Lord; 2011]

Moja ulubiona płyta z 2011 roku. Urocze, długie, pustynne gitarowe drony. Pewnie jest wiele lepszych albumów niż ten, ale po prostu go lubię. Okładka mi się podoba, brzmienie gitary, sposób budowania kompozycji, wreszcie fakt, że bardzo dobrze się przy niej czyta.

12. Ghostpoet – Peanut Butter Blues & Melancholy Jam
[Bronswood; 2011]

Smutny rap po brytyjsku, nie trzeba nic więcej, elo!

11. Nicolas Jaar – Space Is Only Noise
[Circus Company; 2011]

Koleś jest w moim wieku, a już nagrał płytę, która spokojnie pod koniec dekady będzie uznawana za jedną z lepszych. Warto przy okazji zauważyć, że Jaar jest lepszy od Blake’a choćby dlatego, że ma więcej pomysłów i nie nagrywa kolęd.

10. kIRk – Msza Święta w Brąswałdzie
[InnerGuN Records; 2011]

Spodziewałem się psychodelicznych folków lub melodii oddających cześć słowiańskiej duszy, a dostałem płytę mieszającą illbient spod znaku DJa Spooky’ego i około jazzowe grania spod znaku norweskiego Rune Grammofon. Polecam, takich rzeczy jeszcze w Polsce nie było.

9. Wolves in the Throne Room – Celestial Lineage
[Southern Lord; 2011]

Mchy (Bryophyta) – gromada roślin telomowych obejmująca małe, osiągające od 1 do 10 cm wysokości organizmy, przeważnie żyjące skupiskowo w ocienionych i wilgotnych miejscach. Nie wykształcają one prawdziwych liści, łodyg czy korzeni, zamiast nich posiadają listki (mikrofile), łodyżki oraz chwytniki, spełniające podobne funkcje, lecz mające odmienną budowę. W rozwoju mchów wyróżnia się dwa następujące po sobie pokolenia: płciowe (gametofit) wytwarzające gametangia (plemnie i rodnie) oraz bezpłciowe (sporofit) wytwarzające zarodniki. W sumie opisanych zostało dotychczas około 13 tysięcy gatunków mchów występujących na świecie. W Polsce, w 2004 roku znanych było 697 gatunków mchów. (źródło – Wikipedia)
Z tym kojarzą mi się Wilki.

8. Neon Indian – Era extraña
[Static Tongues; 2011]

Mimo, że przez Polish Girl zna go teraz każdy dzieciak w naszym pięknym kraju, Neon Indian dał radę i nie zeszmacił się jak Toro Y Moi. Chillwave przeminął, Neon Indian trwa dalej.

7. Holy Other – With U EP
[Tri Angle; 2011]

Witch house’owa moda przeminęła, zostali tylko najlepsi. Balam Acab trochę się sprzedał i zaczął nagrywać miłe dla ucha, ale odrobinę pozbawione pomysłu plumki, Ritualz sprzedał się zupełnie i choć ma na koncie legendarną już cedeerką, do formy nie wróci, Salem radzi sobie niespecjalnie, a ich ostatnia epka choć spoko, nie przykuwa uwagi. Na placu boju pozostali tylko gracze, którzy sięgnęli poza wytartą do cna formułę. Holy Other, Clams Casino, oOoOO – to oni zostaną zapamiętani bardziej niż twórcy tego nurtu.

6. Gang Gang Dance – Eye Contact
[4AD; 2011]

LSD, zdjęcia owadów i kolorowe flagi, uważaj na nich, uważaj na nich.

5. Giles Corey – Giles Corey
[Enemies List; 2011]

Dan Barrett jest tylko łysym kolesiem w okularach, ale jako jedyny w tym roku sprawił, że zapłakałem podczas słuchania muzyki. O tym.

4. Clams Casino – Instrumental Mixtape
[self-released; 2011]

Niby to tylko podkłady robione dla innych, ale dziwnym trafem Mike Volpe pozamiatał wszystkich, nawet Jamesa Blake’a.

3. Bon Iver – Bon Iver, Bon Iver
[4AD/Jagjaguwar; 2011]

Na początku myślałem, że Justin Vernon jest kolejnym słabym śpiewakiem z Ameryki i długo nie lubiłem tej płyty i całego hajpu jaki się wokół niej dział. W pewnym momencie zreflektowałem się, że wcale nie jest tak źle, jak myślałem, a nawet jest bardzo dobrze i choć nie jest to poziom Radiohead, nie mogę Bon Iverowi odmówić umiejętności pisania świetnych piosenek. Nuciłem je kilka razy.

2. Tim Hecker – Ravedeath, 1972
[Kranky; 2011]

Nie wiem co napisać. Pokochałem od pierwszego odsłuchu.

1. M83 – Hurry Up, We’re Dreaming
[Mute/Naïve; 2011]

Gdy usłyszałem, że Hurry Up będzie miało dwie płyty, zaśmiałem się mocno. Kto w czasach gdy longpleje trwają ledwie półgodziny wypuszcza DWUGODZINNE DWUPŁYTOWE WYDAWNICTWO? Byłem pełen obaw, gdyż „wielcy” (mam tu na myśli moich ulubionych wykonawców) w tym roku zawodzili – Radiohead słabe, TV on the Radio takie sobie, The Mars Volta nie wyszła, The Avalanches nagrywają i nagrywają. M83 było moją ostatnią nadzieją, że rok 2011 nie będzie należeć do coraz to bardziej hajpowanych debiutantów pokroju Blake’a. Bór miał w opiece Gonzaleza i pozwolił mu nagrać i wydać nie dość, że najlepszy album AD 2011, to jeszcze najlepszą płytę M83. Praktycznie nie ma tu złego utworu, a pragnę przypomnieć, że Hurry Up trwa bez mała dwie godziny!

czwartek, 29 grudnia 2011

Podsumowanie roku 2011. 25 singli

25. Rihanna - Man Down 


 24. Łona i Webber - To nic nie znaczy


 23. Radiohead - The Butcher

 

22. Battles - Ice Cream

 

21. Arctic Monkeys - Brick By Brick



20. Tyler, The Creator - Yonkers


19. Blawan - Getting Me Down


18. Ghostpoet - Cash And Carry Me Home


17. Alva Noto - Uni Acronym


16. Jacques Greene - Another Girl


15. Burial - Stolen Dog


14. Adele - Rolling in the Deep


13. Holy Other - Know Where


12. Toro Y Moi - Still Sound


11. Florence + The Machine - What The Water Gave Me


10. Liturgy - Returner 


9. Active Child - Hanging On


8. Cults - Go Outside


7. Woodkid - Iron


6. The Antlers - I Don't Want Love


5. Bon Iver - Calgary


4. James Blake - The Wilhelm Scream


3. M83 - Midnight City


2. Neon Indian - Polish Girl


1. Gang Gang Dance - MindKilla

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Podsumowanie roku 2011. Rekomendacje płytowe (część IV)


Andy Stott – Passed Me By
[Modern Love; 2011]

Album Stotta to, obok płyty Deadbeata, największe osiągnięcie dub techno w tym roku. Passed Me By to zapis nieznanego rytuału przejścia, gdzie największą rolę odgrywa transowy rytm i odległe nawoływania z tropikalnej puszczy. Basy potężne jak kongijskie drzewa i popętlone motywy każą myśleć o szamańskim tańcu wokół ogniska. Noc jest domeną tej płyty.

Tartar Lamb – Polyimage of Known Exits
[self-released; 2011]

Bardziej hałaśliwa i dronowa wersja Kilimanjaro Darkjazz Ensemble. Trochę Johna Zorna, trochę ambientu, odrobina black metalu na dęciakach.

Teebs – Collections 01
[Brainfeeder; 2011]

Zbiór bardzo leniwych, przyjemnych, łatwych melodyjek. Niby nic specjalnego, ale takiego  bitoróbstwa jakie prezentuje Teebs brakuje na rynku.

They Live – Cancel Standard
[Exit; 2011]

Kolejna mocna pozycja na scenie dub techno. They Live przeplatają ze sobą brzmienia miękkie jak ciągnące się przez cały utwór widmowe smyki z elementami ciężkimi takimi jak mocno wyeksponowana perkusja, głęboki bas i charczące syntezatory.

Toro Y Moi – Underneath The Pine
[Carpark; 2011]

BOŻE CZILŁEJWU, POWIEDZ DLACZEGO ZACZĄŁEŚ NAGRYWAĆ POP? (Chaz trzyma poziom i należy mu się butelka wódki za porzucenie chillwave’owej etykietki i pójście w strony electropopowe, brawa Chaz!)

T.P. Orchestre Poly-Rythmo de Cotonou – Cotonou Club
[Strut; 2011]

Z muzyką afrykańską miałem ostatnio spory rozbrat, ale wciąż lubię wrócić do Feli Kutiego czy Mulatu Astatke. Wciąż urzekają mnie dęte orkiestry, tak liczne w tamtych rejonach, wciąż jaram się słonecznymi melodiami, cały czas jestem urzeczony zapewnieniami ze strony muzyków, że będzie dobrze, więc palmowe wino w łapkę i gramy dalej!

Twin Sister – In Heaven
[Domino; 2011]

In Heaven jest tak słodkie i zwiewne, że zaraz ukradnę sukienkę Grażynie.

TV on the Radio – Nine Types of Light
[Interscope; 2011]

TVOTR prezentuje pewien poziom, z którego już nigdy nie zejdzie, ale mimo to ma się wrażenie, że ich ostatnia płyta nie jest szczytem tego, co mogli zaprezentować i prezentowali na wcześniejszych albumach.

Vagina Vangi – Benighted United
[self-released; 2011]

NAJWYBITNIEJSZE WITCH HOUSE’OWE WYDAWNICTWO W HISTORII. Rzekłem, nie można podważyć.

The War on Drugs – Slave Ambient
[Secretly Canadian; 2011]

Dziwna to płyta. Niby indie, ale więcej na niej ambient i muzyki tła niż klasycznego niezależnego grania. Przy pierwszym odsłuchu w ogóle jej nie dostrzegłem, kolejne pokazały, że jest tu kilka ciekawych pomysłów na „ambient indie”, czymkolwiek miałoby to być.

Washed Out – Within and Without
[Sub Pop; 2011]

Within and Without to najprawdopodobniej opus magnum chillwave’u, gdyż formuła uległa wyczerpaniu i nie da się już nic więcej w niej powiedzieć. Z kolei fakt, że płyta została wydana w Sub Popie każe zastanowić się nad przyszłością tej wytwórni. Nie twierdzę, że to źle, bo debiut Washed Out cały czas jest dobrym zbiorem dobrych piosenek, ale od Sub Popu oczekuje się chyba czegoś bardziej gitarowego, nie?

Water Borders – Harbored Mantras
[Tri Angle; 2011]

Wskazówka – nie bierzcie tej płyty na poważnie. Cały zawarty na niej industrial jest żartem. Water Borders tworzą przeładowaną symbolami barokową konstrukcję tylko i wyłącznie dla zgrywy, więc nie traktujcie tego poważnie, proszę.

The Weeknd – House of Balloons
[XO; 2011]

W zeszłym roku w r&b królował Tom Krell z How To Dress Well, w tym zaś nagroda należy się dla Abela Tesfaye z The Weeknd. House of Balloons urzeka od pierwszych sekund swoim nienachlanym luzem, melancholijnym imprezowaniem i nawiązaniami do klasyków takich jak Prince. Nie słuchajcie zarzutów, że to pedaliada, tak naprawdę House of Balloons jest mniej gejowskie niż większość mejnstrimowego rapu.

Jamie Woon – Mirrorwriting
[Polydor; 2011]

W końcu się przekonałem i ujrzałem wszystkie nocne stworzonka schowane w Night Air. Panny będą kochać przystojnego młodzieńca wyśpiewującego rzewne pieśni pod dubstepowo-garage’owe podkłady, ja zaś posłucham gdy znudzi mi się James Blake.
 
Youth Lagoon – The Year of Hibernation
[Fat Possum; 2011]

W zalewie grania nostalgicznego, leniwego i marzycielskiego The Year of Hibernation było malutkim światełkiem zwiastującym ratunek dla tego stylu. Niby Trevor Powers też płacze i chowa się za pogłosami i delay’ami, ale jest w nim coś, co każe się mocno zastanowić, nim nazwie się go „kolejnym pedalskim grajkiem”. Słychać tu dojrzałość i świadomy wybór takiej, a nie innej stylistyki i to się chwali. Miejmy nadzieję, że tego nie popsuje.

Yuck – Yuck
[Fat Possum; 2011]

Okładka okropna, ale granie spoko, tyle, hej.

niedziela, 18 grudnia 2011

Podsumowanie roku 2011. Rekomendacje płytowe (część III)


Mitochondrion – Parasignosis
[Profound Love; 2011]

Parasignosis nie bierze jeńców. Kanadyjczycy przytłaczają mocą brzmienia i niskimi strojeniami, przejeżdżając po słuchaczach niczym walec. Porozrzucane ciała fanów służą pewnie za inspirację przy pisaniu tekstów. Choć niezal jara się teraz blackiem, nie należy zapominać o innych nurtach metalu, a jak wiadomo, dobry death jest niemal tak samo dobry jak dobry Black.

Moa Pillar – The Moon and Thunder Dance EP
[Gimme5; 2011]

Ten dzieciak dowodzi, że w niedalekiej przyszłości Moskwa stanie się kolejną po Londynie, Berlinie i Chicago stolicą dobrej elektroniki. Ilość świeżych pomysłów zawartych na tej epce, można by spokojnie rozdzielić na kilka innych wydawnictw.

Mogwai – Hardcore Will Never Die, But You Will.
[Rock Action/Sub Pop; 2011]

Każdy ma kilka zespołów, które uznaje za wielkie i niepodrabialne. Dla mnie jednym z nich jest Mogwai, który mimo iż dawno przestał wnosić cokolwiek nowego do muzyki, wciąż pozostaje jednym z lepszych post rockowych bandów świata. Hardcore nie pokazuje świeżości, ale przy okazji nie rozczarowuje, więc wypada mi go polecić.

Napszykłat – Kultur Shock
[Ampersand; 2011]

Kultur Shock w moim odczuciu mocno nie doceniono, prawdopodobnie dlatego, że dla słuchaczy hip-hopu jest za trudny, zaś fani niezalu i alternatywy mogą być zrażeni do hip-hopu w ogóle. Tymczasem Napszykłat jest kilka razy lepszym zespołem niż hajpowana wszędzie Niwea. Dlaczego? Ich teksty, choć abstrakcyjne, mają jakiś sens i przesłanie, muzyka może być nazywana muzyką, gdyż zawiera rytm, melodię i inne składowe, a poza tym Napszykłat po prostu przyjemnie się słucha.

Nocow – Ruins Tape
[Gimme5; 2011]

Ruins Tape potwierdza dwie tezy – po pierwsze, że Burial jest najważniejszą postacią współczesnej elektroniki, a po drugie, iż Moskwa niedługo będzie jednym z wielkich „elektronicznych” miast. Muzyka z tej płyty jest głęboka jak niejeden ocean, a przeciągające się syntezatorowe chmury są ukojeniem dla uszu po dniu ciężkim i żmudnym. Ten pan, podobnie jak Moa Pillar, jeszcze pokaże się z wybitnej strony.

Palmer Eldritch – Koniec świata
[skwer.org; 2011]

Odpowiedzialni za projekt raph i digan wskoczyli tu w ostatniej chwili, gdyż wydali Koniec świata 15 grudnia, ja zaś te słowa wklepuję w komputer dokładnie dzień później. Czy jeden dzień to wystarczająca ilość czasu, żeby uznać coś za jeden z lepszych albumów w danym roku? Koniec świata dowodzi, że tak, gdyż już pierwsze minuty, tak bardzo przywodzące na myśl początek F#A#oo kazały mi uznać, że obcuję z czymś co najmniej dobrym. Dalej paleta nawiązań rozwija się jeszcze bardziej, poszerzając się o wszystkie projekty post-Godspeedowe, post-rock w stylu Mogwai i przede wszystkim klasyków trip-hopu takich jak Portishead, Massive Attack, Goldfrapp czy UNKLE. Dużo tu grania na pianinie, sporo elektronicznych rytmów i jeszcze więcej tripowego lenistwa i przeciągania, choć są też utwory żywe. Mam nadzieję, że następne krążki będą jeszcze lepsze.

Piętnastka – Dalia
[Sangoplasmo; 2011]

Jak dla mnie ta płyta to ścieżka dźwiękowa do psychodelicznego wesela lub dożynek, gdzie zamiast wódki ludziom podawano LSD. W Polsce takich rzeczy chyba jeszcze nie było.

Plum – Hoax
[Lado ABC; 2011]

Sonic Youth, post-hardcore, Acid Drinkers i stary polski punk – o to części składowe tego krążka. Panowie łoją aż miło i pozostaje tylko czekać na następne równie dobre nagrania.

The Psychic Paramonut – II
[No Quarter; 2011]

W pewnych momentach II jest asłuchalne, ale pomijając to, dostaliśmy kupę naprawdę solidnego rockowego napierdalania.

Radiohead – The King of Limbs
[Hostess/XL/self-released; 2011]

Radiohead to Radiohead, nawet gdy słabsze to wciąż Radiohead.

Arnaud Rebotini – Someone Gave Me Religion
[Black Strobe; 2011]

Ten pan kiedyś grał rocka, ale potem ubrał marynarkę, zapuścił admiralski wąs, kupił syntezatory i zaczął grać techno. Jak to zwykle bywa w przypadku nawróconych na elektronikę rockmenów, nie korzysta on z laptopów ani samplerów, generując wszytsko przy użyciu tradycyjnych klawiatur i sekwncerów. Bardzo zimna i przy okazji mocno taneczna płyta.

Trent Reznor and Atticus Ross – Girl with a Dragon Tatoo OST
[Null Corporation; 2011]

Duet Reznor i Ross po raz kolejny pokazuje, że w ścieżkach dźwiękowych do filmów nie mają sobie równych. Odważny cover Immigrant song Zeppelinów i TRZY godziny przepięknej, ciągle grającej na emocjach lodowatej elektroniki mieszanej też z żywym graniem. Fani NIN klękają, inni powinni przesłuchać choć połowy.

Robot Science – Good Luck
[self-released; 2011]

Chiptune wymieszany z chillwave’m czyli Mario na Florydzie wypoczywa w cieniu palm.

SBTRKT – SBTRKT
[Young Turks; 2011]

Europejczycy często sięgają po motywy charakterystyczne dla Afryki, przekształcają je i podają w nowej formie. Taka dyfuzja kulturowa zachodzi na debiucie zamaskowanego Aarone Jerome znanego jako SBTRKT, gdzie miesza on dubstep i inne brytyjskie brzmienia z afrykańską rytmiką i stylówą – wystarczy spojrzeć na jego maski, żeby wiedzieć o co chodzi.

*Shels – Plains of the Purple Buffalo
[Shelsmusic; 2011]

Fioletowe bizony biegają po rozległych łąkach, a zespół z LA miażdży słuchacza post rockową mocą, sludge’owym uderzeniem i do tego wplata w to epickie trąby i cichutkie plumkania na gitarze akustycznej. Jeśli ktoś lubi monumentalne granie, *Shels jest zespołem dla niego.

Sinusoidal – Out Of The Wall
[Luna Music; 2011]

Kolejna dobra polska płyta. Przepis jest prosty – pani na wokalu, pan na bitmejkingu, wynikiem jest kilkanaście miękkich i delikatnych piosenek, które spodobają się twojej dziewczynie.

Smith Westerns – Dye It Blonde
[Fat Possum; 2011]

Utwór otwierający zjada całą płytę, ale mimo to warto posłuchać, żeby wiedzieć jak brzmi dobrze skręcone indie dla surferów.

Space Dimension Controller – The Pathway to Tiraquon 6
[R&S Records; 2011]

Taki Steve Hauschildt, ale na techno patentach. Gdyby kosmonauci stacjonujący na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej mieli zrobić muzykę taneczną, pewne brzmiałaby ona jak Space Dimension Controller.

Stateless – Matilda
[Ninja Tune; 2011]

I'm On Fire (Blue Daisy Flammable Mix) pożera wszystkie dokonania Stateless, taka jest prawda. Wielka szkoda, że muzycy zespołu sami nie nagrali takiego cudeńka, gdyż przez to tracą trochę na wartości, ale należy ich pochwalić za wykonanie dobrej bazy dla wybitnego remiksu.